Ostania rozpaczliwa
próba oddechu, po chwili przerażająca cisza. Odszedł.
Otwieram oczy, zaciskam ręce na kołdrze, leżę czekając aż
koszmar ustąpi. Staram się oczyścić zaćmiony strachem umysł, wyrzucić z niego
obrazy tamtych przerażających chwil, momentów, które mnie zniszczyły , ratując jednocześnie. Wiem, że nigdy do końca nie odejdą, będą wracać
następnej nocy i każdej kolejnej, aż do
końca mojego życia. Dziś jednak, w ten wyjątkowy dzień, pierwszy w nowej pracy,
pragnę udawać, ze ich nie ma, że jestem zwyczajną dziewczyną, że przez te 18
lat, nie zdążyłam doszczętnie zepsuć i
odbudować swojego życia. Słyszę krzątaninę Eli w kuchni, muzykę
płynącą z radia i myślę jak wielkie szczęście mam, że ją tu spotkałam. Między
nami nadal jest chłód, ostrożność i zdaję sobie sprawę, że są one moją winą. Nie
umiem temu zaradzić, lecz w głębi duszy liczę, że z czasem, małymi kroczkami
odzyskam to, co tak głupio straciłam. Podnoszę się z łózka, biorę gorący
prysznic, w ręczniku spoglądam na szafę, na dziesiątki nowych ubrań, które
podarowała mi Eli. Nakładam jeansy i
t-shirt, narzucam bejsbolówkę, długie, brązowe włosy związuję w kucyk.
Gdy siadam przy stole, Eli stawia przede mną naleśniki, robi mi się ciepło na
sercu, widząc, że mimo urazy, nie może pozbyć się odruchów troski. Nuci pod nosem
melodię synchronizującą z piosenką, którą słychać w pomieszczeniu. Jest mi znajoma, to
hit ostatnich miesięcy, grany tak często w busach, które przewoziły mnie, przez
kolejne etapy podróży. Wykonawcy są młodzi, niewiele starsi ode mnie, pięciu
chłopców, których imion nawet nie pamiętam. Myślę, jak przyjemne musi być dla
nich sława, osiągnięcie jej w takim wieku, jak łatwe jest życie, które
prowadzą. Po chwili słychać głos spikera, zapowiada wyniki konkursu. Przeżuwając
kęs, ze zdziwieniem obserwuję, jak Eli napina się, zaciska dłonie, wyczekującym
wzrokiem spogląda na radio.
- Co się dzieje? –
pytam, zaciekawiona.
- Cicho. Konkurs.
- odpowiada, myśląc chyba, że to
cokolwiek wyjaśni.
- Jak wszyscy
wiemy, główną nagroda dla zwyciężczyni, wraz z osobą towarzyszącą, jest kolacja
z zespołem One Direction! – krzyczy prowadzący, słychać entuzjazm w jego
głosie. – Naszą szczęściarą jest … - robi pauzę, z rozbawieniem przyglądam się,
jak Eli zgrzyta zębami – Elizabeth Black! – pisk rozsadza mi uszy, mam
wrażenie, jakby mój słuch już nigdy miał nie dojść do siebie. Eli rzuca się na
mnie, na jej twarzy jest radość i niedowierzanie, euforia, tak bardzo dla mnie
niezrozumiała. To przecież normalni ludzie, chłopaki, w niczym lepsi od
innych. Talent który mają, sukces, który osiągnęli zawdzięczają głównie
szczęściu. Eli odsuwa się, patrzy na
mnie, wygląda, jak gdyby wygrała milion dolarów.
- Idziemy na
kolację z One Direction! – łapie moje ramiona, potrząsa, czuję się jak
szmaciana lalka. Gdy docierają do mnie jej słowa, wyrywam się gwałtownie.
- Ty idziesz. Ty
idziesz na kolację z One Direction. – mówię dobitnie, akcentując „ty”.
- Słyszałaś, z
osobą towarzyszącą. Musisz iść, nie
poradzę sobie sama! – jej wzrok jest błagalny, jestem rozdarta, między
radością, ze bariera między nami, tak widoczna w ostatnich dniach, teraz jakby
przestała istnieć, a niechęcią do spotkania z zespołem i patrzenia jak Eli i
wszyscy wokół ślinią się na ich widok.
- Jeden wieczór.
Proszę cię o jeden wieczór. Nie możesz zrobić dla mnie choć tego? – uderza we
mnie poczucie winy, świadomość jak dużo ona dla mnie zrobiła, jak niewiele
dałam jej w zamian.
- Dobrze. – mówię, przyjemnie jest widzieć szczęście, na jej twarzy,
mimo że wiem, jak bardzo męcząca będzie ta kolacja. – Muszę lecieć, nie mogę
spóźnić się w mój pierwszy dzień. – dodaję szybko, zanim zdąży po raz kolejny
odciąć mi dopływ powietrza swoim uściskiem.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Gdzie jest Anna? – pyta, jego głos jest jak aksamit. Pamiętam tą barwę, nie wiem skąd, ale pamiętam.
- Nie jestem upoważniona do udzielania takich informacji. W czym mogę panu pomóc? – pytam sztywno i grzecznie, jakby burza zmysłów, która mnie ogarnęła, nigdy nie miała miejsca.
- Nie będziesz krzyczeć? – z początku jest ostrożny, lecz już po chwili kąciki jego ust wznoszą się ku górze, oczy błyszczą śmiechem.
- A czemu bym miała? – pytam, zdziwiona – Zamierzasz mnie napaść? – dodaję, ale uśmiecham się, nie wygląda na rabusia, wiem że nie mógłby nim być.
- Nie, to po prostu… - nie dokańcza, przerywa mu krzyk dochodzący z zewnątrz. – Co tak długo z tymi rogalikami?! Czyżbyś wreszcie poderwał piękną Annę ?! – męski głos, po chwili wybuch śmiechu. Chłopak spogląda w tamtą stronę, po chwili na mnie, wyraźnie zakłopotany.
- Rogaliki, tak? Ile sztuk? – pytam szybko, by nie przeciągać jego zawstydzenia. Myślę, jakie to słodkie, że chłopak w jego wieku się rumieni.
- Dwadzieścia. Dwadzieścia sztuk.- odpowiada, spogląda na mnie z wdzięcznością za nie skomentowanie docinek jego kolegów.
- Ktoś tu jest głodny. – staram się prowadzić miłą rozmowę, choć ciężko się skoncentrować, gdy jego głos, w połączeniu z uroczym rumieńcem, tworzą naprawdę piorunującą mieszankę.
- Mój przyjaciel to głodomór przez duże G. Nic co, choć po części jadalne, nie jest bezpieczne w jego obecności. – kolejny uśmiech, z udziałem śnieżnobiałych zębów, prawie roztapia mnie od środka. Podaję mu rogaliki, starannie zapakowanie. Nasze ręce stykają się, trwa to dosłownie ułamek sekundy, moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Bierze paczkę, spogląda na mnie dłuższą chwile, mam wrażenie, że też to poczuł. Kolejny wybuch śmiechu sprawia, że chłopak otrząsa się, powoli idzie w stronę wyjścia. Otwiera drzwi, słyszę dzwoneczek i gdy już prawie jest na dworze, odwraca się na krótki moment.
- Jak masz na imię? – pyta, jego spojrzenie po raz kolejny sprawia, że szybciej bije mi serce.
- Mary. – odpowiadam, zdziwiona że wszystkie bariery, którymi się otoczyłam, tak szybko burzą się w jego obecności. Jego uśmiech poszerza się, jeżeli to możliwe, wygląda teraz jeszcze przystojniej. Mruga do mnie, po czym zamyka drzwi, odchodzi, zanim zdążę zapytać go, jak się nazywa.
---------------------------------------------------------------------------------------------
KOMENTARZ = SZACUNEK DLA AUTORA
Na wstępie przepraszam że tak długo to trwało, ale dał o sobie znać całkowity brak weny. Osobiście rozdział mi się nie podoba, przynudzam, ale akcja musi się dopiero rozkręcić.;) Dziękuje wszystkim za komentarze, każdy z nich to ogromny uśmiech na mojej twarzy. Mam nadzieję, że i tym razem dacie mi znać jak wam się podoba, co powinnam zmienić lub poprawić ;). Specjalne całusy dla moich trzech towarzyszek broni:
http://leeetmeloveyou.blogspot.com/ <--- tak jak obiecałam dla Ciebie specjalna dedykacja - uwierz w siebie głupku i przestań znikać, bo nic przez Ciebie nie mogę napisać. <333
Pozdrowionka, Mary ;*